Wstyd. Jedyne, co udało nam się zobaczyć, to "sławne" akwarium. Mieściło się ono w dziwnym, parterowym budynku niedaleko Rynku (trzeba pytać ludzi jak trafić). Z daleka przypominało nasze poczciwe nadmorskie smażalnie ryb. No i racja, znaleźliśmy tam rybki :) Byłam przygotowana na jakiś supernowoczesny budynek ze szkła i metalu, a tu taki... cuś. No nic, wchodzimy, pomyślałam.
Na miejscu powitał nas facet w poplamionej bokserce (brakowało mu tylko podbitego oka, mógłby grać w filmach gangsterskich). Nawet miły, ale okropnie zdziera kasę. Każde z nas zapłaciło za bilet 60kc. Za nami wszedł jakiś Czech i zapłacił 30 kc (z ręką na sercu: nie wyglądał na dziecko poniżej 15. roku życia :/).
Samo akwarium było średnio ciekawe jako atrakcja turystyczna, oprócz rybek i koralowców można tam podziwiać np. małpki, żółwie krokodyla i jedną papugę :D
Akwarium można odwiedzać już od godziny 9:00 (większość atrakcji w Czechach czynna jest od 11:00).
Wieży ratuszowej nie mieliśmy nawet możliwości zwiedzić (była zamknięta dla zwiedzających).
Na obiadek postanowiliśmy iść do Mc' (każda restauracja chińska, którą wypatrzyłam, była zamknięta). Niestety, wbrew zapewnieniom przewodnika, że jedzenie w Czechach jest tańsze niż u nas, nie było nas stać nawet na frytki.
Wsiedliśmy więc w tramwaj jadący na obrzeża miasta (w stronę miasta Pribor) z zamiarem wyniesienia się z Ostrawy.